„Niech pożywienie będzie lekarstwem, a lekarstwo – pożywieniem”
Hipokrates
Nie ma absolutnie nic odkrywczego w stwierdzeniu, że w chorobie należy dbać o „zdrowe odżywianie”. Słyszałaś to milion razy. Nikt o zdrowych zmysłach nie podważa zasadności tej uniwersalnej rady.
Problem leży w jej uniwersalności.
Co w praktyce oznacza „zdrowe odżywianie”?
Wg Twojej babci może to być tłusty, syty rosołek z domowym makaronem na obiad i mleko z czosnkiem i miodem na dobranoc.
Dla Twojego lekarza: mniej tłuszczu, mniej słodyczy, więcej warzyw.
Dla koleżanki weganki: całkowite odstawienie mięsa i przetworów pochodzenia zwierzęcego.
Twoja mama uważa, że wystarczy zadbać, aby w diecie znalazły się różnorodne produkty, odpowiednio zbilansowane, że ważny jest umiar, od odrobiny cukru nikt nie umarł, a histeria wokół cholesterolu jest mocno przesadzona. Na śniadanie przygotuje ci kanapki z kiełkami brokuła, twarożkiem i rzodkiewką, i dołoży kawałek własnego serca, a na obiad pierś z kurczaka (bo białko) i brązowy ryż (bo błonnik i witaminy) i kiszonego ogórka (bo wartościowe probiotyki). Powie żebyś nie przesadzała z suplementami, bo ich producenci kłamią na prawo i lewo i tak naprawdę nie wiadomo co się łyka, i że wszystko czego potrzebuje twój organizm znajdziesz w zróżnicowanej diecie.
W pewnym sensie: wszyscy oni będą mieć rację i na uzasadnienie każdej z tych recept znajdziesz przykłady jej skuteczności.
To oczywiście nie pomaga w podjęciu decyzji dotyczących wprowadzenia ewentualnych zmian w diecie, bo właściwie dlaczego miałabyś to robić? Co to zmieni?
Byłam mamą opisaną powyżej, w taki sposób karmiłam swoją rodzinę i samą siebie. Wydawało mi się że jestem świadoma, troskliwa, a drobne (acz częste) grzeszki w postaci podjadania słodyczy nie rzutują tak bardzo na całokształt.
Jeśli już, to raczej na „ciałokształt” – bo cukier naprowadza nasze myśli raczej na kwestie naszego wyglądu i wagi. I często na czynnikach estetycznych zatrzymuje się nasza uwaga.
W skrócie: uwaga = waga
A gdybym powiedziała, że cukier to główny winowajca nie tylko Twojej (nad)wagi i „boczków” wylewających się nad paskiem dżinsów, i realnego zagrożenia cukrzycą, ale także jeden z głównych czynników wywołujących raka?…
Może nawet uznasz to za prawdopodobne. W końcu wciąż słyszy się, że jakiś czynnik jest rakotwórczy: a to zanieczyszczone powietrze (brawo Wrocław! W światowej czołówce rankingu miast otulonych smogiem), a to pestycydy, chemia gospodarcza i ta znajdująca się w naszym pożywieniu. Farby na ścianach, plastik w wodzie, konserwanty w kosmetykach i miliony innych, na każdym kroku, w każdym produkcie, którego używamy na co dzień.
Można zwariować. A żeby nie zwariować – trzeba się uodpornić, więc siłą rzeczy, w trosce o własne zdrowie psychiczne większość z nas przestaje na to zwracać uwagę i zadręczać się potencjalnym zagrożeniem. Podejmujemy kilka decyzji, które nie kosztują zbyt wiele. Może wybierzesz szampon bez SLS, może zrezygnujesz z fast foodów i będziesz więcej gotować w domu, może zaczniesz uważniej czytać etykiety.
Ale przecież nie przewrócisz swojego życia do góry nogami, z powodu POTENCJALNEJ możliwości zachorowania na raka…
Co innego, kiedy rak wkroczy w Twoje życie, a potencjalna możliwość zmaterializuje się w postaci diagnozy na kawałku papieru.
To jednak zasadniczo zmienia perspektywę.
W pewien sposób ułatwia też podjęcie niektórych decyzji.
Na przykład: nie musisz wybierać między dotychczasowym życiem, a tym nowym.
Rak zrobił to za ciebie, już przewrócił Twoje życie do góry nogami i zwolnił Cię z tej uciążliwej decyzji.
Nic nie stoi na przeszkodzie, abyś poprzewracała do góry nogami inne elementy.
„Na coś trzeba umrzeć” – mówią niektórzy. Ale nie Ty.
Bo ci co tak mówią nie czytają takich blogów. Nie ma ich tu.
A Ty skoro tu jesteś, chcesz dla siebie wszystkiego co najlepsze. Czyli: chcesz ŻYĆ.
Możesz spotkać się z opinią, że to „bzdura z tą dietą”.
Cóż, każdy z nas zna jakąś babcię która paliła półtora paczki papierosów dziennie i umarła w wieku 88 lat, z przyczyn naturalnych, czyli: ze starości. Albo dziadka, który całe życie jadł tłuste golonki i popijał bimbrem, a mimo to w świetnym zdrowiu dożył 90-tki… Zdarza się.
Podobnie jak zdarza się, że ktoś prowadzący niezwykle higieniczny tryb życia, dbający o dietę, aktywność fizyczną, itp. – zachoruje na raka i na niego umrze.
W tej chorobie nic nie jest oczywiste, nikt nie opracował algorytmu dającego 100% pewność jej uniknięcia.
Ale też przecież przy narodzinach nikt nie wręcza nam glejtu na nieśmiertelność.
Ani nawet na długowieczność.
Ryzyko śmierci z powodu tysiąca i jeden sposobów wisi nad nami przez całe życie, ale jakoś się tym nie zadręczamy.
Ale kiedy dostajesz diagnozę raka, a śmierć staje się jakaś taka bardziej namacalna, większość osób jednak zaczyna się zadręczać. Pojawiają się pytania.
-> Dlaczego ja?! (A dlaczego nie ty?)
-> Czy można było tego uniknąć? (To już bez znaczenia.)
-> Czy mogę sobie jakoś pomóc TERAZ? (Owszem.)
Oczywiście nadal wielu pacjentów decyduje się robić NIC, żyć jak dotąd. Zaskakująco wielu takich spotkałam na oddziale chemioterapii.
Może im się uda. Tak po prostu. Okaże się, że rak był niefortunnym epizodem, wypadkiem przy pracy, ale został bezpowrotnie przegoniony, pomimo, że nie zmienili nic w swoim funkcjonowaniu.
Ok, gratuluję. To się zdarza. Tak jak słynne „spontaniczne remisje”.
Przyczyn raka jest całe mnóstwo, etiologia tej choroby została częściowo rozpracowana (napiszę o tym dalej), ale na jej rozwój i jego tempo wciąż ma wpływ bardzo wiele czynników. Dieta jest jednym z nich, bardzo istotnym, ale nie jedynym. Organizm ludzki jest zdumiewającą maszynerią, wciąż nie do końca poznaną i zrozumianą, nawet przez lekarzy.
Jednak nie da się zaprzeczyć, że poprawienie komfortu funkcjonowania swojego ciała zwiększa nasze szanse.
A przynajmniej: zwiększa szanse na bardziej komfortowe życie, nawet w chorobie. A to już dużo, biorąc pod uwagę, że rak jest teraz uważany za chorobę przewlekłą – więc może towarzyszyć Ci latami i już Cię nie opuści. Tym bardziej ważne jest, aby zachować jak najdłużej sprawność, w miarę postępów choroby i bardzo wyniszczającego leczenia, jakim jest chemioterapia.
Nie chodzi też o to, aby uwierzyć, że dieta Cię UZDROWI.
Bo prawdopodobnie nie.
Ale może wspomóc Twój PROCES ZDROWIENIA.
Warto docenić tę możliwość.
Warto ją wykorzystać.