Oszukać przeznaczenie

Kiedy zmagasz się z  chorobą onkologiczną – albo jakąkolwiek inną przewlekłą – prawdopodobnie zmagasz się jednocześnie z tysiącem drobnych, codziennych upierdliwości, o istnieniu których większość zdrowych, nawet twoich bliskich – nie ma pojęcia.
Bądź uważa, że nie ma o czym mówić.
Głównie dlatego, że sami pacjenci o tym nie mówią.

A pacjenci nie mówią, bo jest im jakby niezręcznie.
No bo to takie pierdoły.
Bo jest mnóstwo ważniejszych tematów.
Bo nie chcą wyjść na jęczybuły.
Bo mają poczucie winy, że i bez marudzenia mocno obciążają bliskich swoją chorobą.
 Itepe, itede – jak w piosence…

Ale to nie zmienia faktu, że oprócz tych DUŻYCH, ważnych, zauważalnych wydarzeń typu operacja, chemio- lub radioterapia są inne, codzienne: polineuropatia, codzienne zastrzyki przeciwzakrzepowe,  branie lekarstw często niesmacznych lub trudnych do połknięcia, różne dolegliwości ciała: bóle i kłucia. Brak mocy i nieustające zmęczenie. Strach związany z rokowaniami. Niepokój związany z oczekiwaniem na wyniki. Irytacja towarzysząca niekończącym się godzinom spędzonym w poczekalniach do tych wszystkich lekarzy. Dyskomfort związany z koniecznością nieustającego proszenia o pomoc (lub oczekiwania, aż ktoś tę pomoc zaoferuje). Nieprzewidywalność przyszłości i niemożność planowania w dalszej perspektywie. Ograniczenia związane z pracą zawodową i zarobkowaniem, co często też wiąże się z koniecznością wypełniania mnóstwa dokumentacji i kopaniem się z urzędami i różnymi „pomocowymi” instytucjami. Etc., etc.…

Upierdliwa, irytująca codzienność chorego.

A jeśli miałaś wyobrażenie, że  to może być nawet miłe: w końcu człowiek może w takiej poczekalni usiąść, złapać oddech, poczytać książkę – to niestety rzeczywistość szybko weryfikuje takie fantazje.

No jakoś, wiecie, nie za bardzo są tam warunki do czytania. W takim DCO na przykład, korytarze wąskie, krzeseł za mało. Starsze, schorowane panie, pacjentki po operacjach sterczą na stojąco po kilka godzin (bo pan doktor miał przyjmować od 8, a zaczął od 9.15)…
Napięcie wiszące w powietrzu można niemal kroić nożem. No, ciężko się oddać lekturze….

Dla mnie też sporym wyzwaniem było robienie sobie zastrzyków p/zakrzepowych. Kilka lat wcześniej jeździłam do mojej mamy, której po operacji robiłam taki zastrzyk codziennie. Ale wiecie, wkłuć się komuś a sobie – jednak robi różnicę.
No sobie jakoś trudniej.
A trzeba codziennie. I wówczas przypomniałam sobie jedno z moich ulubionych wystąpień TED.
Dan Ariely to ekonomista, ale gość ma takie gadane, że zaprosili go już do kilku TED, co samo w sobie jest ogromnym wyróżnieniem. Nie bez powodu – ludzie chcą go słuchać. Ja sama szukając dla Was tego konkretnego TED na temat samokontroli, obejrzałam z przyjemnością jeszcze raz wszystkie pozostałe!

Dan Ariely, który teraz jest światowej klasy ekonomistą, kiedyś był nieznanym nikomu pacjentem. Jego wątroba była w poważnym stanie, a w tamtych czasach była to choroba śmiertelna. Udało mu się dostać do programu klinicznego, w którym testowano nowy lek, niestety wywoływał efekty uboczne podobne do chemioterapii. Jednym słowem: wiadro w użyciu. Student Ariely bardzo chciał wyzdrowieć, dlatego przestrzegał wszystkich zaleceń programu i wstrzykiwał sobie lek regularnie w każdy poniedziałek, środę i piątek. Okazało się, że jako jedyny ukończył program i w efekcie wyzdrowiał.
Jak mu się to udało?
Młody Dan był oddanym kinomanem. Aby zdopingować się do systematyczności, trzy razy w tygodniu odwiedzał wypożyczalnię video (pamiętacie?!) i wypożyczał kilka ciekawych tytułów.
Potem wracał do domu, kładł się na łóżku, stawiał obok miskę w wiadomym celu – robił zastrzyk i zaczynał seans filmowy. Jednym słowem: przyjemne z nieprzyjemnym. Ale: pożytecznym!

Kiedy wpatrywałam się zafrasowana w pudełko strzykawek, przypomniałam sobie historię Dana. Pomyślałam, że to co zadziałało u niego z takim powodzeniem, zadziała i u mnie, bo akurat tak się składa, że ja też jestem kinomaniaczką.
W dodatku nam – kinomaniakom czasy sprzyjają jak nigdy dotąd!  Ave Netflix! Ave HBO!
Zasiadałam zatem wieczorkiem przed TV, odpalałam ulubiony serial i wbijałam igłę.
I tak przez miesiąc – bo tylko tyle trwał mój challenge.
Ale wiem przecież, że są osoby, które biorą te zastrzyki przez rok, podczas trwania całej chemioterapii… No, jest o co walczyć.
Ja zresztą trick z serialami robiłam też podczas chemioterapii: zaczynałam jakiś serial i w połowie odcinka szłam do szpitala, w którym wciąż myślałam co dalej z „moimi” bohaterami, do których wracałam po dwóch dniach. Oczywiście tęskniłam też za Rodziną i w ogóle za domem, ale te seriale zawieszone w pół podkręcały mnie pozytywnie i odwracały uwagę.
Ariely podsuwa także inne sposoby jak można wzmacniać swoją samokontrolę i większość z nich polega na… samooszukiwaniu.

My – ludzie – generalnie jesteśmy świetni w samooszukiwaniu i często sprowadza nas to na manowce i wpędza w kłopoty. Jednak w tym konkretnym przypadku, kiedy robimy to świadomie, w szczytnym celu, no i co najważniejsze: skutecznie! – możemy sobie dać rozgrzeszenie…
W tym samym wystąpieniu Ariely podrzuca jeszcze jeden pomysł. Właściwie nie jest nawet jego autorem, bo akurat ten protip sięga starożytności.

Jeśli pamiętacie cokolwiek z historii Odyseusza, to coś Wam pewnie dzwoni w temacie syren. Nie tych uroczych, słodkich Arielek, ale okrutnych, morderczych mieszkanek głębin, które pięknym śpiewem wiodły żeglarzy ku zgubie.
Wiedząc o tym, Odyseusz kazał przywiązać się do masztu i zatkać uszy woskiem, aby pozostać nieczułym na syreni śpiew. Przeżył.
Kontrakt Odyseusza czy kontrakt samokontroli pomoże Ci uchronić się przed pokusą, której nie jesteś w stanie sprostać.
Ja np. nie kupuję słodyczy. Moja Silna Wola wystarcza akurat na tyle, aby NIE sięgnąć na sklepową półkę i nie zapakować ciastków do wózka. I tyle. Potem moja Silna Wola pozostaje w sklepie i relaksuje się rozpędzając wózki w sklepowych alejkach i strasząc  klientów. Do domu ze mną nie wraca. Gdybym wzięła ciastki do domu, żadna siła by mnie nie powstrzymała. Powstrzymuje mnie ich brak. Powstrzymuje mnie też lenistwo, aby wrócić po nie do sklepu. I tym sposobem ograniczam słodycze.
Niestety, lenistwo ma dwie twarze. Powstrzymuje mnie przed pójściem do sklepu w celu zakupu ciastków, ale równie skutecznie powstrzymuje mnie przed zrobieniem zdrowej sałatki w miejsce niezdrowej kanapki. Musze więc przechytrzyć własne lenistwo. Tzn. przygotować sałatkę ZANIM będę tak głodna, że sięgnę po bułę.
Piję zakwas buraczany, gdy wracam zdyszana z psem i po prostu bardzo chce mi się pić.

Lubię fajną muzę (przyjemność) więc ją puszczam i robię sałatkę na zapas (pożyteczność). Na każdym kroku przekupuję samą siebie, oszukuję mój leniwy umysł, aby karuzela moich wszystkich wyzwań kręciła się należycie i bez wpadek.
Wpadki oczywiście i tak się zdarzają. Jestem tylko człowiekiem. Zeżrę pszenną bułę, a nawet dwie. Zeżrę ciastki, bo mąż kupi je synowi (sorry Synu!). Itd.
Ale GENERALNIE jakoś to idzie.
Drobne przyjemności w miejsce drobnych przykrości.
Drobne przyjemności w zestawie z przykrościami, aby je troszkę zneutralizować.
Pyszna herbata w pięknym kubku.
Pięknie pachnący krem do masażu blizny.
Ulubiony serial do zastrzyków.
Po wizycie kontrolnej u lekarza, wizyta w sklepie.
Mnie akurat odprężają zwykłe zakupy spożywcze, ale jeśli jesteś całkiem normalna, może to być sklep z kieckami lub butami.
Robię sobie małe, drobne przyjemności, aby jakoś zrównoważyć te nieprzyjemności. Oczywiście, że nie ze wszystkim tak się da, ale trzeba próbować oszukiwać system.
Oszukiwać siebie samego. Przechytrzyć siebie samego.

PROTIP

Tak, choroba pochłania fundusze i  sprawianie nawet drobnych przyjemności może być problematyczne, kiedy wszystko idzie na leki, lekarzy, a  Twoje dochody spadły drastycznie lub w ogóle zniknęły. Może więc znajdziesz pomysł na niematerialne radości. Albo sporządzisz listę jak lista prezentów weselnych, żeby odwiedzający Cię Krewni i Znajomi Królika, wiedzieli czym mogą Cię uszczęśliwić. To bardzo praktyczne i naprawdę nie musi być krępujące. Pomyśl, że oszczędzasz im fatygi (kombinowanie co tu komuś kupić bywa bardzo wyczerpujące i obarczone ryzykiem porażki – a my przecież łakniemy sukcesów!) Ludzie czasem dzwonią i pytają: Mogę coś dla ciebie zrobić? i najczęściej jest to pytanie retoryczne i takim pozostaje. Ale możesz powiedzieć „Właściwie to byłoby mi bardzo miło, gdym otrzymała taki upominek, bardzo by mi to poprawiło samopoczucie”. Myślę, że w 9 przypadków na 10 to zadziała, a obdarowującemu będzie bardzo miło, gdy pomyśli o sobie jakim to jest hojnym i świetnym człowiekiem! Nie odbieraj takiej szansy ludziom! 😊

Może Twoja bliska chora nie skarży się nadmiernie, może nawet wcale. Trzyma fason, aby nie obrzydzić ci życia i siebie samej, bo się wstydzi, albo czuje się winna. Ale pamiętaj, że dużą część czasu spędza w dyskomforcie. Jeśli masz pomysł jak jej ulżyć, ułatwić, sprawić drobną przyjemność – to byłoby super.

Jako opiekun masz prawo być równie zmęczony – więc nie zapominaj, proszę, też o sobie!

Osobno lub wspólnie, możecie celebrować choćby najmniejsze przyjemności, drobne, codzienne rytuały, które jakoś osłodzą Wam ten trudny czas…

                      „Cieszmy się z małych rzeczy, bo
                          wzór na szczęście
                         w nich zapisany jest….”

/Sylwia Grzeszczak/

Dan Ariely  TED  Self control

6 thoughts on “Oszukać przeznaczenie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.