HOLISTYCZNIE czyli: Z GŁOWĄ (włącznie)

Z perspektywy psychologa, który większość życia przepracował w szkole, a od trzech lat przygląda się światu onko-pacjentów 😉 I znajduję tak wiele  analogii między tymi dwoma środowiskami, że aż mnie czasem to zdumiewa. Większość dotyczy oczywiście  funkcjonowania samego SYSTEMU i sposobu w jaki jest zarządzany.

I naprawdę czasem odnoszę wrażenie, że toczy się jakaś niepojęta  rywalizacja pomiędzy kolejnymi ministrami w rodzaju: „Myślicie , że już wszystko spieprzyliśmy? Ha! No to teraz patrzcie!”
To oczywiście taki mój subiektywny odbiór rzeczywistości, w której współuczestniczę od lat i próbuję jakoś ją ratować, w tym niewielkim wymiarze na jaki mam wpływ wokół siebie.
Jak to się ma do podejścia holistycznego?
No cóż. Wielu nauczycieli (ale też rodziców, jak i decydentów rządowych) uważa, że do szkoły chodzą istoty  złożone z SAMEJ głowy, a reszta ciała jego potrzeby i fizjologia ignorowane są jakby  właśnie ta reszta ciała była wyłącznie dostarczycielem-kurierem przynoszącym do klasy głowę.
Wiecie, jak w tych drastycznych filmach gdzie posłaniec rzuca pod nogi króla głowę jego syna czy coś.
To nawet o tyle trafna metafora, że chyba każdy rozumie, że taka głowa, oddzielona od ciała nie jest wstanie niczego przyswoić. Dlaczego zakładamy — my nauczyciele,  rodzice,  organizatorzy tego chorego systemu, że głowa ucznia bez połączenia z jego ciałem – przyjmie jakąkolwiek wiedzę?… Że będzie uczyć się, zapamiętywać , rozumieć, w oderwaniu od fizjologii i potrzeb tego ciała (np. ruchu, odpoczynku, snu, jedzenia i picia we właściwych momentach doby).
Natomiast w szpitalach dzieje się rzecz całkiem odwrotna. Na głowę nakłada się worek  jak podczas porwania, i porywacze ciał  dzielą to ciało na części, na organy, kończyny, skórę i zajmują się nimi – każdy po kawałku, każdy w swoim gabinecie. A głowa nic wie i nie czuje, a gdy próbuje się dowiedzieć  lub  protestować zostaje zakneblowana garścią tabletek. A gdy próbuje płakać, słyszy, że ma się „wziąć w garść” i „myśleć pozytywnie”.
To niestety nie działa. Albo działa na krótką metę.
Zdrowienie przebiega na wielu płaszczyznach jednocześnie, i w każdej musi otrzymać czas i przestrzeń na adekwatny proces.
Nikt się za bardzo nie dziwi (choć niektórzy wciąż zapominają) , że po radykalnej operacji potrzebna jest jednak rekonwalescencja, że nie wolno dźwigać, i nikt nie oczekuje przecież, że podniesiesz się ze szpitalnego łóżka i pobiegniesz na setkę.
Kiedy dostajesz diagnozę onkologiczną, to jest mocny strzał między oczy. Dla wielu z nas: totalny nokaut. Dlaczego mielibyśmy w takiej sytuacji „wziąć się w garść i myśleć pozytywnie”?
To dokładnie tak samo niewykonalne jak bieg na setkę po operacji.
Potrzebujemy żałoby, aby opłakać to co utraciliśmy. A tracimy wiele: pełnosprawność/narządy/urodę? , różne, ważne dla nas plany, które nie zostaną zrealizowane, poczucie kontroli, poczucie bezpieczeństwa,  może jakieś ważne relacje?
Nie chodzi o to aby się nad sobą użalać, popaść w czarny dół niemocy. Przyjdzie moment na wzięcie się w garść i trening  ZDROWEGO MYŚLNIA (nie mylić z „pozytywnym” 😉 ) ALE trzeba najpierw opłakać i pożegnać  stratę.
Nie każdy to potrafi tak od razu. Niektórzy działają w trybie zadaniowym, nad wyraz skutecznie dzięki… zamrożonym emocjom. Następuje coś, co w psychologii nazywamy dysocjacją. Znam ten stan, byłam zdysocjowana przez kilka dobrych miesięcy leczenia. Nie narzekałam, moi bliscy też nie. Byłam rzeczowa, konkretna, zmotywowana, bez żadnych płaczów i histerii. Ale  w końcu następuje moment rozmrożenia – często dzieje się to pod koniec leczenia – i wtedy te emocje zalewają głowę.
I to jest ok.
Tylko trzeba się nimi wówczas zająć.
Wsparcie psychoonkologa, warsztaty simontonowskie, indywidualna lub grupowa terapia, albo pacjencka grupa wsparcia  – są różne sposoby, każdemu pomoże co innego.
Fajnie jakby to szło równolegle z leczeniem konwencjonalnym. I jakby lekarze zdawali sobie sprawę, że  równie ważne jak leki, które zlecają, są też SŁOWA których używają.
Że zabawa w Wróżbitę Macieja, który wyrokuje ile komu zostało życia, albo okrzyk lekarza na widok pacjenta; „O! To pan jeszcze żyje?! Myślałem, że się już nie zobaczymy” (autentyczne!)  – nie pomaga w tym leczeniu.
Lekarze uważają, że to nie ma znaczenia co mówią. Zresztą wielu pacjentów też tak uważa.
Że stres i nastawienie, emocje i nadzieja – to przereklamowane sprawy, i jakie to one mają REALNY wpływ na zdrowie?
Rozumiem, że czasem trudno to pojąć, bo mamy takie myślenie:
TO JEST CIAŁO, ja to widzę, czuję, mogę dotknąć, zobaczyć te kości na RTG, a dziecko w łonie matki- zobaczę na USG. To jest materialne.
A MYŚLI?!? Uczucia?!? Jak coś tak ulotnego jak myśli/przekonania/emecje miałoby wpływać na coś tak namacalnego jak ciało?
Spróbuję to wyjaśnić.

 Pomyśl o STRACHU.
Strach to jedna z najbardziej podstawowych emocji, jakich doświadcza człowiek. Jest tak powszechna, że doświadczają jej ludzie na całym świecie: w sercu Nowego Jorku, i  w sercu australijskiej  pustyni. Jest emocją, czymś co powstaje na wskutek zewnętrznego zagrożenia, i alarmuje nasz mózg.
 Co się dzieje dalej?
Jak strach przed tygrysem czającym się w krzakach wpływa na nasze ciało? Wiadomo: ciało zaczyna uciekać 😉
Aby mogło biec tak szybko, żeby uratować swoją skórę,  musi się zadziać wiele  reakcji wewnątrz naszego organizmu:
„wzrastają tempo i siła skurczów serca. Podnosi się ciśnienie krwi i zwiększa jej ilość pompowania do mięśni szkieletowych, co ma pomóc w szybszym poruszaniu się i zwiększaniu siły. Oskrzela rozszerzają się i łatwiej jest oddychać. Rozszerzają się również źrenice oczu, dzięki czemu wyostrza się wzrok. W ekstremalnych sytuacjach niektórzy mogą mimowolnie opróżnić pęcherz lub jelita – to także rozwinięta część reakcji walcz lub uciekaj. Bądź co bądź bez dodatkowego ciężaru w brzuchu można szybciej uciekać” /przeczytamy w książce  „Tajemnice długowieczności.” Marty Zaraskiej str 55/
Jak więc widzisz – całkiem sporo się dzieje na poziomie FIZYCZNYM, z powodu tego co POCZULIŚMY na poziomie emocji.
W powiedzeniu „umrzeć ze strachu” jest sporo prawdy, bo przecież gwałtowny przestrach może spowodować tak gwałtowną reakcję, że serce może tego nie wytrzymać.

Na szczęście rzadko natrafiamy na tygrysa na własnym podwórku. Ale już takiego czy innego stresu doświadcza każda z nas.
Kiedyś jedna moja onko-znajoma westchnęła:
– Może tam i nawet coś jest na rzeczy z tym stresem…
Osłupiałam.
„COŚ JEST NA RZECZY”?!?
To znaczy, że wciąż wiele osób wątpi lub w ogóle nie łączy tych zależności.
 No to spójrzcie: 
W reakcji stresowej biorą udział dwa systemy biologiczne – współczulny układ nerwowy, który aktywuje się jako pierwszy oraz system podwzgórze-przysadka-nadnercza (oś HPA).

 Już brzmi strasznie, prawda? Te wszystkie obcobrzmiące pojęcia biochemiczne! Dalej jest jeszcze gorzej:

„System podwzgórze-przysadka-nadnercza aktywuje się dopiero po minutach lub godzinach od zadziałania stresora. Podwzgórze pobudza przysadkę, wydzielając kortykoliberynę (CRH – corticotrophin-releasing hormone). Przedni płat przysadki pod wpływem CRH wydziela inny hormon – kortykotropinę (hormon adrenokortykotropowy, w skrócie ACTH). Kortykotropina zostaje przetransportowana do kory nadnerczy, która wydziela glukokortykoidy (m.in. kortyzol).”

Reszta szczegółowych informacji „po łacinie”  znajdziecie na portalu  https://neuroskoki.pl/biologia-stresu/ Ale to dla koneserów bo jak podejrzewam przeciętny zjadacz zakwasu z buraka, niewiele z tego zrozumie. J  Pozostańmy przy ostatnim słowie z cytatu: KORTYZOL.
 Coś Wam dzwoni, prawda? Kortyzol = hormon stresu. Jest nam potrzebny na rozruch dnia, ale długotrwałe jego wydzielanie, działa na układ immunologiczny negatywnie. Zmniejsza reaktywność limfocytów, blokuje ich produkcję w grasicy, a czasami również aktywuje proces ich umierania.
A przecież sprawny, skuteczny układ odpornościowy jest nam- onkologicznym – potrzebny na równi z tą chemioterapią, która tłucze raka!
Mam nadzieję, że choć odrobinę przekonałam Was, że stres, strach, inne trudne emocje nam nie służą.
 Nie da się ich wyłączyć, tak jak teraz możecie wyłączyć okienko z tym męczącym postem 😉
Nie da się wylogować z własnych emocji,  jak z FB.

Emocje i stres są  naturalnymi towarzyszami naszej codzienności, zarówno w chorobie jak i w zdrowiu. Ważna jest natomiast ich proporcja. Ważne  aby stres nie stał się  chroniczny, aby lęk nie towarzyszył nam nieustannie.
Ważne aby lekarze nie mówili nam strasznych, dołujących rzeczy („Zostało pani 5 miesięcy życia”) a pozostając w prawdzie , zachęcił do działania (np. „Nie wiem ile będzie Pani żyła, zawsze warto uporządkować swoje sprawy, z tym żyje się i leczy się łatwiej”).

Ważne abyśmy słyszały też dobre, wzmacniające słowa.

Ważne aby pozwolić sobie na poczucie wdzięczności, gdy spotyka nas coś dobrego.

 Ważne aby się czasem zabawić i szukać okazji do śmiechu.

 Ważne aby budować i podtrzymywać dobre, serdeczne relacje z innymi.

To wszystko jest nieuchwytne jak zapach chleba unoszący się z piekarni, ale przekłada się na BARDZO WYMIERNE procesy biochemiczne w naszym mózgu, a one poruszają nasze gruczoły dokrewne. A te gruczoły wydzielają bardzo konkretne hormony, które wpływają na CAŁE nasze ciało i układ nerwowy oraz odpornościowy też. Wieczny Życia Krąg jakby powiedział Król Lew 😉

I wszystko to razem ma bardzo silny wpływ na komórki rakowe w naszym organizmie.
Wymierny, fizyczny, morderczy wpływ.
Taki jakiego potrzebujemy!
Dlatego tak ważne jest dbanie o siebie holistycznie, o głowę także.

Więcej na ten temat tutaj:https://onkoprzygody.pl/porzadki-z-glowa-spis-tresci-i-postow/#more-581

fot. Filip Konieczny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.