„Jedz, by pokonać chorobę” była pierwszą książką, którą kupiłam, kiedy mierzyłam się z diagnozą. Jeszcze nie było wiadomo, że to nowotwór złośliwy, ale już było wiadomo, że sprawa wygląda poważnie.
Nienawidzę poczucia bezradności i odnajduję spokój w działaniu, a ta książka dawała nadzieję na podjęcie efektywnego działania.
Nie zawiodłam się.
Jest dokładnie taka jak lubię: merytoryczna, ale przystępnie napisana. Autor rzeczowo wyjaśnia na czym polega zależność między naszą dietą a chorobą (a właściwie: chorobami, bo zależności dotyczą nie tylko chorób nowotworowych, ale też pozostałymi epidemiami XXI wieku: jak cukrzyca, choroby serca choroby neurodegradacyjne, itd.).
William W. Li jest lekarzem i to opracowanie oparł na własnych 25-letnich doświadczeniach klinicznych praktyki medycznej i badań prowadzonych w założonej przez siebie Fundacji Angiogenezy. Dzięki szeroko zakrojonej działalności Fundacji to właśnie angiogenezę (czyli proces tworzenia krwionośnych naczyń włosowatych) uznano za wspólny mianownik wielu chorób cywilizacyjnych. Nie ma tu żadnego czary mary. 58 stron /sic!/ przypisów i odwołań do literatury naukowej – powinny uspokoić każdego sceptyka.
Książka składa się z kilku części i można je czytać niezależnie od siebie. Tak też zresztą zrobiłam. Z początku zajęłam się rozdziałami dotyczącymi stricte jedzenia i właściwości poszczególnych produktów, które stopniowo zaczęłam wprowadzać do codziennej diety. To nie była wielka rewolucja – większość z nich i tak jemy na co dzień. Ale teraz mogłam tę listę zweryfikować i znacząco poszerzyć, także z większą świadomością tego co (i PO CO) jem.
Kiedy diagnoza dotycząca nowotworu potwierdziła się, przeczytałam uważnie pierwszy rozdział pt. „Stworzeni, by cieszyć się życiem. Naturalne mechanizmy obronne organizmu”.
Dr Li wyjaśnia tam jaki jest mechanizm powstawania raka (i wielu innych chorób), jaką rolę odgrywa w nim angiogeneza i na czym ona polega. W następnym dziale wyjaśnia, jak poszczególne produkty bądź ich składniki wpływają na mechanizmy odpornościowe ludzkiego organizmu, w jaki sposób wpływają na nasze komórki macierzyste, na mikrobiom i chronią nasze DNA.
W książce znajdziemy przykładowe jadłospisy, a także listy pokarmów, przyporządkowane do każdej kategorii ochrony zdrowia. Listy są długie, co oznacza, że naprawdę nie jest trudno zadbać o to, aby preferowane i potrzebne nam produkty znalazły się w codziennej diecie.
Na tym też polega urok tej książki: choć grubaśna na 500 stron, poruszająca niezwykle trudne i skomplikowane zagadnienia, sprawia, że wcale nie jest nam trudno uwierzyć, że naprawdę możemy wpływać na stan swojego zdrowia i jego kondycję – nawet w sytuacji tak dużego wyzwania jak choroba nowotworowa. Takie też jest przesłanie autora, chociaż jednocześnie nie obiecuje on gruszek na wierzbie i jasno określa, że wszystkie te zalecenia mają szczególną moc sprawczą zastosowane PROFILAKTYCZNIE, a w czasie remisji – jako ochrona przed wznową. W trakcie leczenia stanowią głównie wsparcie organizmu obciążonego toksycznością konwencjonalnych metod.
W bonusie, jako załącznik: test oceny ryzyka choroby, wraz z interpretacją. Inspirujące!
Ta książka przyniosła mi nadzieję, że mogę aktywnie włączyć się w proces swojego leczenia. Wyjaśniła co tak naprawdę dzieje się w moim ciele w związku z nowotworem. Pokazała, że droga do zdrowienia nie musi być katorgą i nie muszę zatrudniać profesjonalnego kucharza ani cateringu. Mogę jeść bardzo smacznie, w sumie o wiele ciekawiej niż przed chorobą. Otworzyła mnie na nowe smaki i proste przepisy.
Rozumiem mechanizmy, którymi rządzi się moja choroba – przynajmniej na tyle, aby podejmować samodzielne decyzje odnośnie tego, co dla mnie najlepsze.
To bardzo cenna wiedza. I kojąca.