„Może pani jeść co chce, na co tylko będzie pani miała ochotę. Jeśli będą to słodycze, to też ok. To mit, że cukier karmi raka” – usłyszałam od swojego lekarza prowadzącego
podczas przyjęcia na pierwszy kurs chemioterapii.
Myślałam, że spadnę ze szpitalnego łóżka!
Tymczasem sześć kobiet za moimi plecami natychmiast radośnie się ożywiło!
Bo rozmowa (czyli de facto: konsultacja lekarska) oczywiście odbywała się w sali, przy współudziale pozostałych pacjentek.
Ale to nie naruszenie praw pacjenta było w tej chwili moim największym zmartwieniem.
Właśnie runął autorytet mojego lekarza, a wraz z nim zaufanie do jego kompetencji. A to już jednak jest problem.
Miesiąc, który upłynął między operacją a pierwszą chemią, na którą się właśnie zgłosiłam, spędziłam na zgłębianiu literatury dotyczącej przyczyn pojawienia się i rozwoju raka, i jego związku z dietą.
Powiedzmy to sobie jasno i wyraźnie: DIETA JEST WAŻNA.
Jest ważna w każdym wypadku, ale w chorobie nowotworowej szczególnie.
Jest ważna z kilku powodów:
Po pierwsze:
-> Siły i zasoby Twojego organizmu zostały nadwątlone i potrzebujesz je uzupełnić na cito, żeby miał zasoby do walki z rakiem, albo ze skutkami leczenia (operacji, chemio jak i radioterapii)
To naprawdę spore wyzwanie, bo zapotrzebowanie na energię w tym czasie może się zwiększyć nawet o 20%! To rzeczywiście całkiem sporo.
Po drugie:
-> Zmiany w diecie, to coś co możesz wprowadzić SAMODZIELNIE, nie czekając na wyniki badań, ostateczną diagnozę, czy kolejne etapy leczenia. To ma ogromne znaczenie PSYCHOLOGICZNE, bo większość z nas –może nie większość ludzi w ogóle, ale z pewnością większość spośród czytających ten tekst 😉 – ma jednak potrzebę wpływu. W chorobie i podczas całego procesu diagnozy wielokrotnie będziesz go pozbawiona na wiele bolesnych, choć czasem bardzo subtelnych, sposobów… Polska służba zdrowia po mistrzowsku potrafi sprowadzić człowieka do roli pacjenta, pozbawionego podmiotowości i wolnej woli.
I to nawet nie ma nic wspólnego z zaangażowaniem i życzliwością personelu medycznego. Ja akurat miałam to szczęście, że trafiałam na przesympatyczne pielęgniarki i lekarzy, i zawsze było miło. Niestety, to za mało. W końcu nie chodzi o wieczór przy świecach, a o skuteczność mojego leczenia i poczucie, że mam na nie wpływ.
Po trzecie wreszcie:
-> Na to, że dieta ma REALNY i WYMIERNY wpływ na Twoją kondycję, wyniki badań i rozwój raka, jest NAPRAWDĘ wiele dowodów opartych na rzetelnych badaniach naukowych. Co najważniejsze jednak: stosowanie diety w sposób racjonalny (no bo wiadomo: co za dużo…) nie wiąże się z żadnymi efektami ubocznymi! – czego nie można powiedzieć o konwencjonalnych metodach leczenia nowotworów, jak chemioterapia czy radioterapia.
I żeby było jasne: absolutnie nie zamierzam nikogo zniechęcać do stosowania konwencjonalnych metod leczenia!!!
ALE można wzmocnić i przedłużyć ich działanie, znieść lub złagodzić część skutków ubocznych i poprawić komfort naszego funkcjonowania – właśnie poprzez dbałość o to, czym karmimy swoje ciało (jak i umysł).
W tym miejscu pojawia się przestrzeń na oczywiste pytanie: skoro to takie ważne, takie skuteczne – to dlaczego lekarze o tym nie mówią?
Cóż… Jeśli jesteś zmęczony teoriami spiskowymi, które mnożą się jak muszki owocówki nad przejrzałą brzoskwinką – to odetchniesz z ulgą.
Odpowiedź jest banalnie prosta.
Lekarze o tym nie mówią, bo nie mają o tym zielonym pojęcia! Nie znają się na tym po prostu!
I nie znaczy to, że są niekompetentni. (Choć cóż, tak właśnie pomyślałam o cytowanym na wstępie lekarzu „od cukru” – bo uważam, że jakieś ELEMENTARNE pojęcie powinien mieć każdy.)
Twój chirurg może być najlepszym chirurgiem na świecie, być może urodził się ze skalpelem w ręku. I na tym się zna.
Twój onkolog chemioterapeuta zna się chemioterapeutykach, a ginekolog na budowie Twoich narządów rodnych i ich leczeniu.
Niestety na żadnej z tych specjalizacji nie ma słowa o dietetyce.
Na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Jagiellońskiego – najstarszej uczelni w naszym kraju – w całym cyklu nauczania nie ma godzin bezpośrednio nazwanych dietetyką. Temat żywienia pojawia się tylko na zajęciach Higieny, w wymiarze 20 godzin, z czego ok. 10 poświęcone jest kwestiom dietetycznym. HIGIENA – czujecie?! Jaki stosunek do tak nazwanego przedmiotu mogą mieć nieprzytomni ze zmęczenia studenci medycyny?
Nie tylko u nas tak jest. Zaledwie jeden na pięć uniwersytetów medycznych w USA wymaga od studentów medycyny odbycia zajęć w zakresie dietetyki, który przerabiają w 19 godzin!
Tak więc nie, nie ma żadnego spisku.
Jedynym powodem, dla którego nie dowiesz się od swojego lekarza w jaki sposób powinnaś zadbać o siebie w tym szczególnym czasie, nie jest jego zła wola, indolencja, ani fakt, że firmy farmaceutyczne płacą mu kokosy, aby utajnił wiedzę na temat zaleceń żywieniowych, polecając ci w zamian kosmicznie drogie suplementy produkowane przez te firmy (to by miało sens, nieprawdaż? 😉).
Nie. Lekarz ci tego nie powie, bo NIE WIE.
Bo po morderczych studiach, wykańczających specjalizacjach, a potem pracy polegającej na bieganiu z placówki NFZ (bo ZUS) i prywatnej (bo z czegoś trzeba żyć), nie ma czasu, aby dokształcać się w zakresie takich michałków jak dietetyka.
Zresztą, wtedy musiałby zweryfikować własny styl odżywiania, najczęściej daleki od ideału.
Aby nie było za łatwo, system w żaden sposób nie wspiera pacjenta w tej dziedzinie.
Pacjenci wysyłają rodzinom zdjęcia posiłków szpitalnych. Fotki te trafiają do sieci w postaci humorystycznych memów, ale pacjentom nie jest do śmiechu, gdy otrzymują o absurdalnych porach niezbyt apetycznie pachnące, zimne jedzenie. Zwłaszcza teraz, w czasie pandemii, gdy nie można liczyć na domowy catering, dostarczony przez najbliższych, a sklepiki szpitalne zostały pozamykane z powodów epidemiologicznych.
Problem jest znany od dawna. Najwyższa Izba Kontroli już w 2018 r. alarmowała, że jest fatalnie.
„Przyczyny? Oto niektóre z nich: szpitale nie mają obowiązku zatrudniać dietetyków, więc często tego nie robią. Nie ma żadnych sankcji za stwierdzenie nieprawidłowości w karmieniu pacjentów. Brakuje rzetelnego i skutecznego nadzoru nad firmami cateringowymi, w dodatku część szpitali nie ma prawa do przeprowadzania kontroli tych firm. Do tego dochodzi niedofinansowanie kosztów żywienia.” – to cytat z artykułu Medonetu opublikowanego akurat wczoraj (09.04.21).
Podsumowując: to co jesz ma ogromne znaczenie dla Twojego zdrowia, zwłaszcza teraz, gdy jest ono poważnie zagrożone. Lekarze raczej nie pomogą Ci w tej kwestii. Ufność, że „przecież profesjonaliści zatroszczą się o mnie” – może skończyć się tak jak u mnie: wygłodniała przedoperacyjną głodówką rzuciłam się na szpitalny posiłek, co zakończyło się katastrofalnie dla mojego żołądka i samopoczucia. Skutecznie i nieodwracalnie wyleczyłam się z naiwnego myślenia, że „przecież jestem w szpitalu, oni wiedzą, że jestem po zabiegu, co mi wolno jeść, a czego nie, ktoś przecież nad tym czuwa”…
No więc nie, drodzy Państwo. Nikt nad tym nie panuje. A jeśli ktokolwiek czuwa, to co najwyżej księgowość szpitala, której obowiązkiem jest dopilnowanie, aby kasa się zgadzała.
Jedyną osobą na której możesz polegać w tej kwestii, jesteś Ty sam/a.
Na szczęście poza murami szpitala znajdziesz całkiem sporo sprzymierzeńców, materiałów i profesjonalistów, którzy mogą Cię skutecznie wesprzeć w Twoich poszukiwaniach…
Ja ze swej strony też zrobię co mogę.
Na dobry początek polecam książkę, którą uważam za świętego Graal poradników onkologicznych. Pozycja o nieco przydługim (ale adekwatnym do zawartości) tytule: Integralne Podejście do Chorób Nowotworowych. Poznaj raka. Zrozum raka. Zwalcz raka. – to święty Graal poradników onkologicznych. – opisałam tu:
https://tiny.pl/9gj68
a drugą bardzo wartościową lekturą w kontekście diety, jest książka pod wszystko mówiącym tytułem: „Jedz, by pokonać chorobę. 5 dróg od jedzenia do uzdrowienia, które zna nauka” dr William W. Li, a info o niej znajdziesz tu: https://tiny.pl/9m4g2
A z ciekawostek: posiłki szpitalne z całego świata. Najwyraźniej nie tylko polska służba zdrowia niedomaga w tej kwestii https://tiny.pl/9mzvq
fot. Filip Konieczny
One thought on “TO JAK Z TĄ DIETĄ?”